piątek, 26 marca 2010

Skaćki i ułak tartysz

Jak się okazało prazdnik rewolucji 2005 r. świętowano o wiele bardziej niż Nauruz. Wszystko za sprawą pogody, która w Nauruz była kiepska, ale za to 24 marca dopisała.
Przed południem zadzwoniła do mnie koleżanka z grupy – Asjel - z informacją, że widziała jak na hipodrom wiozą konie, co znaczy że odbędą się wyścigi i gry! W końcu! Czym prędzej zebrałam się do wyjścia, po drodze umawiając się z Tade w centrum u pomnika Lenina skąd (po dojściu do nieformalnego przystanku) dojedziemy na hipodrom marszrutką 110.

Konie, zawodnicy










Trybuny


Jeszcze żywy kozioł


Cała impreza rozpoczęła się około 11, więc gdy dojechaliśmy na miejsce pierwsze gry już się zakończyły. Wszędzie było mnóstwo ludzi i oczywiście koni. Na imprezę przyjechali zawodnicy i kibice z okolicznych wsi i miasteczek (Karakoł też miał swoich przedstawicieli). Przed południem zaczęto rozgrywki „ułak tartysz” (ułak to po kirgisku kozioł). Zasady podobne jak w piłce nożnej, z tym że zawodników jest po 4 w drużynie (tzn. czterech cały czas gra, a w ogóle jest jeszcze paru zmienników), jeżdżą oni na koniach, a zamiast piłki grają... martwym, pozbawionym głowy kozłem. Kozła trzeba wrzucić do kazanu przeciwnika (jasny „kopiec” otoczony oponami, w środku ma niewielkie wgłębienie).

Kazan




W czasie gry
















Jeśli gracze wyjadą z kozłem poza pole boiska liczy się to jako aut (jak w piłce nożnej). Wtedy kozła umieszcza się w swoistym okręgu (pośrodku pola) i dwóch graczy stara się go podnieść z ziemi. Siedząc na koniu, za pomocą jednej ręki podnieść z ziemi ważącego około 20 kg kozła jest trudno i dlatego zawodnicy muszą odznaczać się dużą siłą i sprawnością. Każda gra składa się z trzech dwudziestominutowych części. Pomiędzy nimi jest mała przerwa podczas której hodowcy drapieżnych ptaków pokazują ich umiejętności. Na środek boiska przyprowadza się królika lub gołębia (do którego przywiązany jest mały odważnik), a z najwyższego miejsca trybun właściciel drapieżnego ptaka wypuszcza swego orła czy sokoła, aby ten złowił czekającą nań ofiarę (jeśli odważnik za ciężki to ofiara nawet za bardzo uciekać nie może). Taki pokaz można przyrównać do tańców cheerleaderek podczas meczów koszykarskich – wszystko żeby w czasie przerwy zapewnić kibicom trochę rozrywki.
Dla rozegrania zawodów użyto bodajże 5 kozłów. Jeden na 1-2 gry. Co najciekawsze po całej grze, zmaltretowane ciało kozła (rzucane tu i ówdzie, deptane przez konie i zawodników) przyrządza się i zajada. Podobno mięso takiego kozła jest bardzo smaczne.


Starik z bieruktem (orłem przednim) pokaz w przerwie gry ułak tartysz



Wyścigi (skaćki)




Po przedpołudniowych grach z kozłem odbyła się seria wyścigów konnych. Każdy wyścig – 18 kilometrów. Po skaćkach (wyścigach) została do rozegrania jeszcze dwie gry ułak tartysz (w tym finał). Zwycięzcami zawodów została drużyna z okręgu Czołpon-ata (ja z Asjel razem ze zwycięzcami na zdjęciu poniżej). W nagrodę zawodnicy dostali 20 000 somów (czasami dają i samochód, który notabene jest wart połowę tego co jeden koń).


Foto ze zwycięzcami (na dolnej Asjel na koniu)




Wieczorem, tegoż dnia, Janara zaprosiła mnie i Tade na swoje urodziny. Na głównej placo-ulicy miasta, korocie w centrum, cały dzień coś się działo: występy na scenie (utworzonej na schodach do pierwszego korpusu - uniwersyteckiego budynku), darmowe żarełko w jurtach... O godz. 18 odbył się koncert tutejszych oraz biszkekskich gwiazd. Około godz. 22 poszliśmy do restauracji świętować urodziny Janary.

W jurcie

poniedziałek, 22 marca 2010

Nauruz

Wczoraj w Kirgistanie (i innych regionach Azji Centralnej, a także Bałkanów czy Kaukazu) obchodzono wiosenny prazdnik Nauruz, który określa się tu mianem Nowego Roku. Niestety pogoda niezbyt dopisała i dlatego na głównym placu (placo-ulicy) miasta nie pojawiło się zbyt dużo osób. Poza tym nie odbyły się też wyścigi ani gry konne (np. przechwytywanie martwego kozła przez konnych jeźdźców).
Ogólnie ostatnio zrobiły mi się mini ferie, jako że od soboty do środy wyłącznie nie mam żadnych zajęć. Poniedziałek wolny, bo to dzień po święcie Nauruz, we wtorek zajęć nie mam planowo, a w środę obchodzą tu święto rewolucji z 2005 roku, kiedy to opozycja zmówiła się i postanowiła siłą wygnać ówcześnie urzędującego prezydenta. W całym Biszkeku był wtedy okropny zamęt, a wielu skorzystało z okazji i grabiło oraz niszczyło sklepy, banki, urzędy. Zaiste jest co świętować, zwłaszcza że od momentu zmiany warty na szczeblu rządzących ceny poszły w górę, a płace... jak to płace, ani drgnęły. Oczywiście ówczesna władza uważa, że lepszej od niej nie było i nie będzie, więc aby rokrocznie przypominać ludowi kto tu rządzi, postanowiono utworzyć święto rewolucji 2005 r.

Świętowanie Nauruz w centrum Karakołu







Do tej pory nie pisałam nic o różnicach kulturowych między Polską (Europą) a Kirgistanem, gdyż jako takich wybitnie rzucających się w oczy i na uszy nie uświadczyłam. Aż do zeszłego tygodnia. Miałam wtedy dość uciążliwy katar i raz po raz czyściłam nos za pomocą chusteczki. Mimo, że nie wydawałam jakichś nadzwyczaj głośnych dźwięków zauważyłam, że dziewczyny w klasie oraz sama wykładowczyni zaczynają chichotać, gdy tylko przystępuję do procedury oczyszczania nosa. Pierwszy raz pomyślałam, że to zbieg okoliczności, gdy ja sobie smarkam oni się śmieją. Za drugim razem wydało mi się to już za bardzo podejrzane, żeby było zbiegiem okoliczności. Trzecim razem byłam już pewna, ze coś jest na rzeczy.
Jak się okazało, w Kirgistanie tzw. smarkanie jest rzeczą wstydliwą (tak jakby u nas na głos puścić bąka) – stąd te śmiechy. Tadeas, który wydaje znacznie głośniejsze dźwięki, również doświadczył śmiechu kolegów z grupy oraz wykładowcy, kiedy tylko zaczynał ‘wydmuchiwać nos’ :) Co ciekawe, w sąsiednich Chinach głośne smarkanie jest rzeczą jak najbardziej normalną i nikt się tego nie wstydzi. Jak jest w innych republikach środkowoazjackich póki co – brak danych.

Nie wiem, czy pisałam już, że w Kirgistanie często wyłączają prąd. Na paręnaście czy parędziesiąt minut, albo na parę godzin. Podczas mojego pobytu tutaj w mikroregionie Woschod prąd wyłączano jak na razie kilka razy (co trwało od kilkudziesięciu minut do kilku godzin). Wczoraj, kiedy przyszłam do mieszkania ok. godz. 19 światła już nie było, a z powrotem włączyli o 22. Niestety nie byłam na to przygotowana więc siedziałam najpierw przy laptopie, a potem korzystając z okazji wszechobecnych ciemności podrzemałam sobie :) Dzisiaj jednak postanowiłam zabezpieczyć się na przyszłe przerwy w dostawie energii i kupiłam świeczki.

Wczoraj byłam z Paszą (Rosjaninem, który bardzo chce przyjechać do Polski na zarobek) w tutejszym domu dziecka. Osiem lat temu Amerykańcy (ach ci wielkoduszni Amerykanie) za swoją kasę kupili budynek, który wyremontowali, wyposażyli w meble i sprzęty, i postanowili przeznaczyć na dom dziecka. Do tamtego czasu większość bezdomnych karakolskich dzieci spała na ulicy. W ośrodku jest około 30 dzieciaków, w wieku od kilku do 18 lat. Ogólnie fajne i miłe dzieci. Szkoda, że nie mają swoich własnych domów,


Malczik z tutejszego domu dziecka




Aha, w końcu odebrałam też wizę. Kosztowało mnie to parę godzin spędzonych w urzędach i 4500 somów. Jeszcze muszę się zarejestrować (nie wiem po jakiego hriena, ale jak kazali to niestety trza). Ostatnio stałam jakąś godzinę w kolejce do pokoju, gdzie m.in. rejestrują, żeby po wejściu dowiedzieć się, że pani naczelnik... będzie we wtorek. „Zachoditie wo wtornik!” madafaka :/ Jak ja nie cierpię urzędów!

poniedziałek, 15 marca 2010

Santechnik

Kirgizi uwielbiają się spóźniać i zaczynać wszystko później, niż było w planie (no może oprócz zajęć na uniwerku). Pisałam już wcześniej, że kiedy umawiam się z Janarą na konkretną godzinę, najpierw dzwoni ona z uprzedzeniem, że przybędzie za pół godziny, po czym i tak przychodzi od całej do półtorej godziny później niż początkowo się umawiałyśmy. Ostatnio w Karakole miało miejsce Issykulskie KWN, czyli pokazy kabaretowe szkolników i młodzieży uniwersyteckiej. Postanowiłam obadać sytuację. Na plakatach reklamujących KWN napisali, że impreza zacznie się o 17. Ponieważ mieszkam tu już dłużej niż tydzień, wiedziałam, że nie ma co liczyć, że KWN rozpocznie się zgodnie z godziną podaną na plakacie. Przyszłam więc 17.15 licząc się z tym, że poczekam jeszcze pewnie z 15 minut zanim zaczną. No niestety, przeliczyłam się. Wszystko udało się zacząć dopiero o... 18! Całą godzinę później niż reklamowano! Takie rzeczy to tylko w Kirgistanie... :)


Plakat reklamujący KWN


Teraz nieco z innego słoika - w moim karakolskim kibelku popsuła się spłuczka, więc zadzwoniłam do właściciela mieszkania, aby coś na to poradził. On z kolei zadzwonił do santechnika (pana naprawiacza), który miał się pojawić dziś wieczorem lub jutro rano celem naprawy spłuczki (a wcześniej miał przedzwonić na domowy telefon). Santechnik nie przedzwonił jednak na telefon, tylko od razu przylazł (dobrze, że nie jutro rano, jako że wtorek to mój dzień wolny od uniwerku). Przyszedł, pomajstrował przy spłuczce, w końcu ją naprawił (coś było zapchane i nie przepuszczało wody – wszystko przez to, że czasami leci tak brudna woda, że i spłuczkowe systemy zapcha). Poprosiłam go o telefon, na wypadek gdyby znowu coś się zapchało i wtedy od razu bym do niego przedzwoniła, a nie do właściciela. Spytałam się jeszcze, czy coś muszę płacić, na co pan naprawiacz odrzekł, że wszak „djengi nikogda nie mieszajut” (pieniądze nigdy nie wadzą), ale te usługi są bezpłatne. Na koniec pan się przedstawił (Wadim), ja też, i wyszedł. I to by był koniec banalnej historyjki, gdyby...
Niedługo po tym jak santechnik wyszedł zadzwonił domowy telefon. Był to... santechnik. Poprosił, żebym przedzwoniła z komórki na jego tel. komórkowy bo potrzebuje mój numer. Trochę mnie to zdziwiło, ale pomyślałam, że skoro potrzebuje (myśłałam, że może musi jakiś blank zapełnić) to mu podam. Napisałam smsa typu „Dzień dobry, to mój numer. Malwina”. I dostałam odpowiedź... „Cześć, tu ja Wadim. Chciałbym, żebyśmy poznali się bliżej i przeszli na ‘ty’”. Nie powiem, szczena mi opadła. haha. Koleś – około 50-tki, który przyszedł naprawić mi spłuczkę od kibla i spędził w moim mieszkaniu jakieś 5 minut, chce mnie bliżej poznać. Oh, Lord. Pomyślałam sobie, że nie mogę być niemiła, bo a nuż spłuczka się znowu zepsuje i nie będzie miał kto jej naprawić, więc nic nie odpisałam. A tu za parę minut dzwoni na komórkę Wadim i pyta czy dostałam smsa. Kurde znowu mnie zatkało, ale szybko oprzytomniałam i mówię, że nie było mnie w pokoju bo dopiero wyszłam z łazienki. Wadim na to, żebym przeczytała smsa, którego mi przysłał i przedzwoniła. No to kurde się zaczęłam zastanawiać co tu począć. Odpisałam na odczepnego, co to właściwie znaczy „żebyśmy się bliżej poznali”. Wadim zaraz odpisał, że „no, czasem porozmawiać przez telefon czy gdzieś wyjść” (!!!)
W końcu mu odpisałam taktowną odmowna odpowiedź odnośnie „bliższego poznania się”. Ten jednak nie rezygnował i... zadzwonił do mnie znowu (chyba będę teraz wyłączać komórkę). Coś tam gadał odnośnie tego, że czasem by do mnie zadzwonił, żeby pogadać, itp. O blin! Co za koleś. Chyba nie będę już reagowała na jego smsy i telefony, a jak znowu popsuje się spłuczka poproszę o innego santechnika :)

Ostatnio gadałyśmy z Janarą o kasie i dowiedziałam się, że maksymalna zapłata w Karakole to 10 000 somów, czyli ok. 666 PLN. Średnio ludzie dostają za swą pracę po ok. 7000 – 8000 somów (466 - 533 PLN). Oczywiście takie zarobki obowiązują wśród „zwykłych” ludzi, bo mer miasta czy inne wysokopostawione urzędasy albo właściciele restauracji lub hoteli zarabiają na tyle dużo, że wożą się po mieście Mercedesami, Audi, Lexusami czy różnymi japońskimi markami samochodów, których (oprócz starych Ład) jest tu najwięcej i co ciekawe – wszystkie one mają kierownice po lewej stronie.
Wracając do kasy - miesięczne stypendium dla najlepszych studentów IGU (Issykkulskowo Gosutarstwjennowo Uniwersitjeta) wynosi... 250 somów (16 zł).

Niedawno do mojego pokrowca na komórkę, dołączyła torebka (dostałam na urodziny od Janary i jej chłopaka) i osiołek wykonane także z wojłaka (baraniej sierści). Najchętniej wykupiłabym cały sklep takich ręcznie robionych pamiątek.

Ręcznie wykonane suweniry z wojłaka i inne kirgiskie pamiątki




Talizmany na milosc, zdrowie, szczescie i odnalezienie drogi w zyciu


Osioł z wojłaka i Kukas ujeżdżający osła


czwartek, 11 marca 2010

Dajosz mołodjoż!

Dopełniając wątek dotyczący Dnia Kobiet. Nie zorganizowano miejskiej imprezy z okazji Święta Wiosny (jak inaczej nazywają tu Dzień Kobiet), więc Karakolcy świętowali każdy jak umiał po swojemu. Osobiście tego dnia dostałam parę życzeń na komórkę od kirgisko-rosyjskich koleżanek i Tade (oraz płytę CD ze składanką piosenek, m.in. Michaela Jacksona czy Eltona Johna, przy doładowaniu kasy na komórkę), ale spędziłam dzień najnormalniej w świecie. Ponieważ pogoda była piękna, poszliśmy z Tade obadać tutejszą cerkiew (gdzieś w początkach moich zapisków na blogu wstawiłam jej zdjęcie) oraz Dungański meczet. Przy meczecie jest parę ławeczek, na których przycupnęliśmy i siedzieliśmy tak z godzinę, aż zakomunikowano nam, że zaraz zacznie się namaz (muzułmańskie modły) i wskazane jest abyśmy opuścili teren meczetu. Po paru minutach zabrzmiały namazowe śpiewy z głośnika zainstalowanego na wieży. Fajny klimat szczerze mówiąc.


Dungański meczet





Dzisiaj napiszę trochę o telewizji.
Generalnie jakość obrazu nie uległa większej poprawie, ale za to dźwięk się polepszył i teraz mam jeden kanał „w pełni sprawny”, drugi kuleje pod względem obrazu, a trzeci jak mu się spodoba - albo w ogóle nie idzie go oglądać, albo obraz i dźwięk są znośne, tak że da się coś obejrzeć. Niestety jest jeszcze jedno ale... Otóż często bywa tak, że program/film, który oglądam nagle zostaje wyłączony i wtedy pojawia się mój „ulubiony” niebieski obraz bez dźwięku (brak sygnału). Jest to denerwujące, zwłaszcza gdy zacznę oglądać jakiś film, a przez nagły brak sygnału moje oglądanie zostaje przerwane. Raz nawet zdarzyło się, że był sygnał ale wyłączyli dźwięk, także film, od jednej trzeciej długości do końca, obejrzałam domyślając się o czym rozmawiają bohaterowie...
Ogólnie jeden kanał, który ma i dobry dźwięk, i obraz, jest dość nudnawy bo codziennie w godzinach wieczornych – czyli najbardziej mi odpowiadających - puszczają te same seriale. I to zawsze od dwóch do czterech odcinków na raz! Na szczęście jeden z nich, „Woroniny”, jest ok, więc nawet dobrze, że pokazują więcej niż jeden odcinek. Poza tym jest tu sporo tzw. miniatur, czyli krótkich komicznych scenek jedna po drugiej (u nas było kiedyś na TVN takie coś, nazywało się „3 po 3”). Najfajniejsze spośród nich to „Dajosz mołodjoż” (link poniżej), a zwłaszcza scenki z Keksem i Ukropem (p.s. ukrop to po polsku koper)


http://tv.molodejj.ru/dm/dm_rasta/?&page=1

Wspominałam już, że regionalna stacja telewizyjna puszcza codziennie ok. godz. 18 program o nazwie Muz Present, gdzie pierwsza część jest po rosyjsku i grają tam amerykańsko-europejsko-rosyjską muzykę, a w części drugiej mówią po kirgisku i puszczają kirgiskie piosenki.
Można tam wysyłać smsy, które czytają na wizji. Wczoraj kierowana głównie ciekawością ile kosztuje jeden SMS, wysłałam jedną wiadomość. Niestety wbrew moim oczekiwaniom nie przeczytali jej na wizji.
Dzisiaj włączyłam tv i zaczęłam pisać blog. Właściwie nie zwracałam większej uwagi na to co pokazują na ekranie, aż tu nagle słyszę... moją wczorajszą wiadomość! Ha! Dzięki oryginalno-jajcarskiej treści wiadomości, prowadzący zwrócił się do mnie osobiście poprzez ekran telewizora (wspomniał m.in. o niebieskich włosach – pisałam już kiedyś, że Malwina z popularnej w całym byłym ZSRR skazki o przygodach Buratino miała włosy koloru niebieskiego). A po mojej wiadomości puścili Lady Gaga „Poker face”. Oh yeah! ;)

P.s. moim ulubionym batonem nie jest już rosyjski batnocik z nadzieniem, tylko Kinder Maxi, który kosztuje aż 17 somów, a jest taki mały (tylko 21 gramów)


Brizol, czyli rulon z cielęciny z surówką, grzybami lub pomidorami w środku (do wyboru) i smażonym jajkiem na wierzchu. Podawany z puree, kaszą lub ryżem (albo ze wszystkim na raz). Na marginesie, brizol zamówiła Janara, ja tylko spróbowałam, a zadowoliłam się smażoną kuricą z cebulą i papryką.

niedziela, 7 marca 2010

S nastupajuścim ili s proszedszim! korocie, s prazdnikom!

Jutro święto wiosny, czyli Dzień Kobiet. Z tej okazji w telewizji od rana do wieczora puszczają reklamy ukraszane tandetnymi rymowanymi wierszykami – życzenia od różnych firm. Na razie nic nie słyszałam o miejskiej imprezie z okazji prazdnika. Jutro się zobaczy.
Parę dni temu byłam z Janarą w wizowym oddziale dowiedzieć się jak to będzie z tym przedłużeniem wizy. Kobieta kazała wypełnić dwie bumażki (świstki papieru), które wraz z paszportem zostawiłam u niej biurze. Mam się zgłosić 15-go marca po dalsze instrukcje.
Interesujące, że wiza na jeden miesiąc na lotnisku kosztowała mnie w przeliczeniu na euro nieco ponad 50. Teraz z kolei na pół roku mam niby zapłacić… 75 euro (i to droższy wariant, bo parowjazdowy). Dla porównania – w ambasadzie Kirgistanu w Berlinie czy Wiedniu biorą za półroczną wizę ponad 350 euro (tyle też zapłacił Tadeas…)
W weekend pojechaliśmy z Czechem za miasto. Aż 7 kilometrów za miasto – do wioski Przystań Przewalsk. Jest to miejsce, gdzie istnieje symboliczny grób Nikołaja Przewalskiego.
Przewalskiego określa się mianem pierwszego badacza Centralnej Azji. Chociaż nazwisko brzmi polsko, był on Rosjaninem. W latach 1867-1885 odbył 5 wielkich podróży po terenach dzisiejszej wschodniej Rosji, Chin (w tym Tybet) , Mongolii, Kirgistanu przemierzywszy tysiące kilometrów. O swoich ekspedycjach napisał kilka grubych ksiąg. Podczas jednej z wypraw odkrył gatunek niewielkich koni, które później zostały nazwane na jego cześć. Przewalski pod koniec lat 80-tych XIX wieku wyruszył w szóstą ekspedycję. Gdzieś pod Biszkekiem podczas polowania napił się wody ze strumienia. Jak się później okazało nie była ona zdatna do picia. Przewalski dojechał do Karakołu, a tam poczuł się na tyle źle, że na pomoc było już za późno. Umarł na dur brzuszny w wieku 49 lat (1888 r.). Zgodnie z wolą badacza jego prochy zostały rozrzucone nad Issyk-kułem. Tam też postanowiono postawić monument ku czci wielkiego podróżnika. Pomnik mierzy ponad 8 metrów i waży ponad 300 ton. Jest w nim sporo symboliki, np. orzeł to symbol męstwa i odwagi, którą odznaczał się Przewalski.


Pomnik Przewalskiego





Wracając do muzeum – jest ono częścią całego kompleksu, na którego terenie znajdują się: pomnik Przewalskiego, jego grób, pomnik ku czci kirgiskiego badacza Karasaja ułłu Kusejina, dwa małe budyneczki (niestety nie pamiętam co w nich się znajduje), drzewa, konie i stróżówka. A, i szczekające psy.
Wstęp do muzeum dla OBCOKRAJOWCÓW kosztuje 50 somów (ciekawe jak babuszka sprzedająca bilety odgadła, że jesteśmy z Tade obcokrajowcami, hmhmhm... Na marginesie - po ponad miesiącu życia w Karakole i łażenia po jego ulicach, wciąż słyszę kierowane w moją stronę „hi” i „hello” czy „how are you”, najczęściej ze strony dzieciaków). Dla swoich, czyli Kirgizów, Rosjan czy innych centralnoazjackich nacji, jest 2,5 raza taniej. Generalnie taka praktyka – wyższe ceny dla turystów z tzw. rozwiniętych krajów – jest tu normą. Wszystko to spuścizna po czasach sowieckich. W Kirgistanie i tak ceny za wstęp do muzeów czy innych obiektów tego typu nie są wysokie. Przejechać się finansowo na „byciu inostrańcem” można w Petersburgu czy Moskwie, gdzie wstępy do obleganych przez turystów atrakcji są o wiele wyższe jeśli nie jest się Rosjaninem, czy też mieszkańcem byłych republik radzieckich.
Babuszka, która sprzedała bilety do muzeum zaoferowała za 30-tosomową dopłatą tour po jego wnętrzu. Przez jakieś 40 minut opowiadała o Przewalskim, jego podróżach i współtowarzyszach ekspedycji, a także o samym muzeum. Zrozumiałam ok. 80% z tego co mówiła. To dobry wynik, zważywszy na to, że Tade zrozumiał ok. 25%...

P.s.2 Na początku pobytu w Karakole myślałam o zakupie suszarki do włosów, ale odkryłam, że dobrym substytutem jest jedna z farelek! A włosy nie schną wcale dużo dłużej, niż przy użyciu tradycyjnych suszarek :)



Moja kirgiska suszarka do włosów

środa, 3 marca 2010

Duży bazar w Karakole

Dzień Mężczyzn mamy już za sobą. Teraz oczekiwanym prazdnikiem jest Dzień Kobiet. Jeszcze nic nie słychać w kwestii wyboru miss fakultetu turystyki (bez obaw, nie mam zamiaru się zgłaszać), ale za to lokalna stacja telewizyjna zachęca do zgłaszania się do organizowanego przez nią konkursu na miss tej stacji właśnie. Namawiam koleżankę z grupy, żeby wzięła udział. Generalnie nie lubię konkursów piękności, gdyż jest to nic więcej jak targowisko próżności, ale z racji na dość cenne nagrody (sprzęty rtv) myślę, że warto poprzeć udział koleżanki w tym konkursie.
Dzisiaj w Karakole znowu była ładna, słoneczna pogoda. W takie dni czuje się nadejście wiosny… No może gdyby nie leżący na ulicach śnieg, który tylko co wczoraj spadł (w przeciągu jakichś trzech godzin napadało go tyle, co nie napadało przez miesiąc). Myślałam, że zima na dobre wróciła, ale pogoda tutaj zmienia się tak jak mi się zmieniają słodyczowe upodobania (moim ulubionym batonikiem nie jest już Kinder Bueno, tylko rosyjski mlecznoczekoladowy batnocik z kremem, mniam!).


Mój nowy ulubiony baton



Powrót zimy do Karakołu





Poza tym jest nadzieja, że być może wkrótce podłączą mi szerokopasmowy Internet. Wystarczy, że właściciel mieszkania pójdzie w odpowiednie miejsce i podpisze odpowiednie papiery. Ale jako, że to Kirgistan, załatwienie tego przez właściciela mieszkania może trwać długo, a może i wcale nie dojść do skutku. Jest ponoć jeszcze opcja Internetu za pośrednictwem komórki, ale na razie nie wiem czy są tam jakieś limity przesyłu bajtów.
Jako, że 7-go marca kończy mi się miesięczna wiza, myślałam że zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, pojedziemy z Janarą do Biszkeku po przedłużenie wizy. Okazuje się jednak, że NIBY w Karakole także można to zrobić, gdyż znajduje się tu jakiś oddział paszportowo-wizowy. Piszę niby, bo jednak to Kirgistan i wszystko możliwe.
Nie wiem czy pisałam już, że w Karakole znajdują się dwa bazary – jeden (mały) w centrum, a drugi (duży) – bardziej na obrzeżach. Na dużym bazarze można kupić praktycznie wszystko co potrzebne dla domu – owoce i warzywa, produkty spożywcze w paczkach i na wagę (m.in. kiełbasę krakowską), garnki i inne sprzęty do kuchni, ubrania, śruby i młotki, art. chemiczne… Poza tym można także kupić… baranie łby, np. dla przyrządzenia pysznego wywarku (mniam!).

Apetyczne baranie (czy też owcze) łby



Przyprawy (głównie pieprz), np. do baranich łbów


Wokół bazaru jest też dużo sklepów, gdzie sprzedają… to co na bazarze i często za niższą cenę (to po cholerę ten bazar?). W jednym ze sklepów pracuje pewien Ujgur (Ujgurzy są ludem pochodzenia tureckiego i żyją gł. w Chinach; nie mają swojego państwa), który chciał sobie pokonwersować z inostrańcem i pytał się jak tam się w Polsce żyje, ile u nas narodu teraz (bo jak on się uczył w szkole to 38 milionów było). Mówił, że tutaj po rozpadzie ZSRR, to same minusy. Zero pozytywów. W Związku było czyściej, bardziej bogato i kulturalnie. Żyli zarówno Kirgizi, Rosjanie jak i Żydzi i Niemcy. Teraz zostali tylko Kirgizi, Rosjanie i Ujgurzy oraz Dugnanie (grupa etniczna pochodzenia chińskiego). Ogólnie słyszy się tu różne głosy odnośnie rozpadu ZSRR – niektórym przykrzy się za nim, inni cieszą się, że w końcu pracują na swój kraj.

Duży bazar w Karakole







Ze smutnych newsów: sobaćki nie widziałam już ponad 10 dni. Nie wiem co się z nią stało, ale pewnie nic dobrego :/