niedziela, 6 czerwca 2010

Kontynuacje...

Ah, jak dawno tu nic nie pisałam. Właściwie to już mi się nie chciało prowadzić tego bloga, ale ponieważ ostatnio parę osób dopytywało się o kontynuację moich wypocin - zasiadłam przed mym (jednokanałowym) telewizorem z laptopem i zaczęłam coś stukać na klawiaturze.

Będzie to wyjątkowo długa notka...

Od ostatniego wpisu bardzo dużo się wydarzyło i tu w Kirgizji, i poza nią. Przede wszystkim 7-go i 8-go kwietnia miała miejsce rewolucja. Prezydent Kurmanbek Bakiew został wygnany z kraju. Przez ostatnie lata jego rządów sytuacja w kraju nie zmieniła się na lepsze, a wręcz odwrotnie – ceny wzrastały a poziom pensji ani drgnął w górę. Zbierał się gniew i niezadowolenie wśród Kirgizów, aż w końcu dwukrotne podniesienie cen energii na początku tego roku sprawiło że cierpliwość narodu się skończyła. Kirgizi wyszli na ulice w większych miastach kraju, aby siłą pozbawić władzy prezydenta i jego otoczenie zasiadające w urzędach w różnych miastach kraju.
Nieporządki w kraju zaczęły się w położonym na zachód od Biszkeku Talasie, gdzie wygnano urzędników z budynku administracji miejskiej. W Karakole ludzie także zebrali się przed budynkiem zarządu miasta domagając się dymisji mera. W stolicy Issykulskiej obłasti nie było jednak nieporządków takich jak w stolicy kraju, gdzie polała się krew. Do Biszkeku zjechali się przeciwnicy Bakiewa z całego (głównie północnego) Kirgistanu, w tym także z Karakołu. Demonstranci zebrali się 7-go kwietnia przed biszkekskim Białym Domem i domagali się dymisji prezydenta. Nie jest do końca wiadome, kto wydal nakaz strzelania do tłumu. Wiadome jest jednak, że zabito 89 osób – większość z których miała po dwadzieścia kilka lat. Trafieni zostali bezpośrednio w serce lub w głowę, tak żeby nie przeżyli. Wśród zabitych było trzech karakolców. Mówi się, że strzelali snajperzy z Czeczenii, ale to także nie jest do końca pewne.

Demonstracje w Karakole przed budynkiem administracji miejskiej (foto by Tade)




Rewolucja zakończyła się po dwóch dniach. 9-go kwietnia było już spokojniej, a Roza Otunbajewa przejęła tymczasowe rządy w kraju. Bakiew wzbraniał się przed ustąpieniem z urzędu, ale w końcu dał za wygraną i wyjechał gdzieś za granicę. Najpierw mówiło się o Rosji, potem o Kazachstanie, w końcu pojawiły się informacje, że aktualnie znajduje się w Białorusi i myśli o rozpoczęciu handlu zabawkami. Kirgizi (oczywiście nie wszyscy ale chyba jednak większość) nienawidzą go i żądają postawienia przed sądem. Wysłano za nim nawet list gończy, chyba na kwotę miliona dolarów (dla porównania za pojmanie bin Ladena można dostać 5 mln $).
Podczas rewolucji kirgiski pierwszy narodowy kanał cały czas pokazywał co się dzieje w stolicy, ale niestety na parę dni przed tymi wydarzeniami moje dwa kanały, na których pokazują wiadomości (kirgiski pierwszy kanał i rosyjskie NTW) zdechły i ostał mi się tylko STS, na którym oprócz seriali, filmów i programów rozrywkowych nic innego nie uświadczysz. Także rewolucję w Biszkeku oglądałam tylko w internecie... Tego też dnia, kiedy wybuchła rewolucja zadzwoniła do mnie Janara i powiedziała żebym nie wychodziła na miasto bo jakieś demonstracje i nieporządki tam się dzieją. Gdy tylko zadzwoniła, zaraz zaczęłam żałować, że nie ma mnie teraz w centrum Karakołu. Oczywiście Tadeas miał większe szczęście, bo akurat był w jednym z budynków uniwersyteckich, które sąsiadują z budynkiem administracji, więc był w centrum wydarzeń i oczywiście zrobił parę zdjęć. Tadeas poznał się wtedy z Paszą, z którym ja poznałam się jakiś czas wcześniej. Potem razem poszli na jedno piwo, które przerodziło się w kilka piw i wódkę. Tadeas spił się do tego stopnia, że chciał wraz z demonstrantami pojechać do Biszkeku wyganiać Bakiewa z Białego Domu. Koniec końców nigdzie jednak nie pojechał.

Kirgizi modlą się i składają kwiaty przed Białym Domem w Biszkeku. Na ogrodzeniu portrety zabitych rewolucjonistów.


Na drugi dzień rewolucji (8 kwietnia) prawie wszystko w Karakole było zamknięte (choć niezawodna, z lekka śmierdząca i powolna kawiarenka internetowa Telekom jak zawsze była otwarta, odkąd tu jestem jeszcze ani razu nie pamiętam aby była ona nieczynna cały dzień), prawdopodobnie właściciele sklepów, restauracji czy kawiarenek internetowych bali się, że może się wydarzyć to co w Biszkeku, czyli grabieże, plądrowanie i palenie wszystkiego wokół centralnego placu miasta Alatoo.

Spośród większych miast kraju jedynie znajdujące się na południu kraju Osz i Jalalabad wstawiły się za Bakiewem.
Na czas rewolucji odwołano wszystkie zajęcia w szkołach i uniwerku, a gdy po weekendzie wróciliśmy do nauki wszyscy o dyskutowali o ostatnich zajściach. Niestety po kirgisku, więc nic nie rozumiałam. Tylko na zajęciach z Rosjanką Jewgenią Gopienko mogłam posłuchać conieco dyskusji po rosyjsku.

W kilka dni po rewolucji postanowiliśmy z Tade, Paszą i jego kolegą pojechać gdzieś nad jezioro. Oczywiście jak się można tego było spodziewać Pasza i Witalij (choć Rosjanie to jednak mieszkający w Kirgistanie) nie stawili się na miejsce zbiórki o umówionej godzinie. Pojechaliśmy więc z Tade sami. W sumie to nie wiedzieliśmy dokąd jechać, ale w końcu postanowiliśmy jechać do wsi o nazwie Issyk-kul, która jak się okazało za czasów sowieckich nazywała się Majak i teraz także wszyscy nazywają ją Majakiem, a jak się pyta o wieś Issyk-kul to nikt nie wie o co chodzi (mimo, że na znaku przy wjeździe do wsi czarno na białym napisane jest Issyk-kul).
Oczywiście byłoby głupio gdyby wieś o nazwie Issyk-kul nie graniczyła z jeziorem o nazwie Issyk-kul. Nad ten fragment jeziora i do tego skrawka plaży, do którego przylega wieś ludzie codziennie wyganiają stada owiec, kóz i krów, które zostawiają tam masę odchodów. Generalnie wszędzie w Issykulskiej obłasti jest mnóstwo owiec, kóz i krów, które wszędzie zostawiają mnóstwo gówien. Poza tym wszędzie w popularnych i ładnych miejscach jest mnóstwo... śmieci. Co biedniejsze i słabiej rozwinięte kraje świata mają co najmniej jedną wspólną cechę – ich mieszkańcy w większości są słabo wyedukowani i nie zwracają uwagi na czystość i ochronę otaczającej ich przyrody. Wywalają śmieci gdzie popadnie, a w parkach narodowych czy rezerwatach, gdzie powinno chronić się rzadkie gatunki roślin czy zwierząt, wszędzie wypasa się owce, kozy, krowy czy konie, które z kolei wszędzie się załatwiają i żrą wszystko co popadnie.

Stada owiec i kóz pędzące w stronę Issyk-kula




Pastuch z osłem pilnujący swego stada


Byki pijące (słoną) wodę z jeziora.


Wracając do wycieczki do Majaku. Niestety w ten zakątek Issykkulskiej obłasti marszrutka odjeżdża tylko raz dziennie. Do Majaka dostaliśmy się właśnie za pomocą marszrutki, ale z powrotem do Karakołu trzeba było łapać stopa. Problem był taki, że na drodze do Majaka panuje mały ruch, więc przez co najmniej godzinę naszej wędrówki tą drogą mijały nas tylko auta jadące w stronę Majaka. W końcu ukazał się i samochód zmierzający w kierunku Karakołu. Tade zastopował go, ale okazało się że dwóch facetów, którzy siedzieli z przodu, wiezie mnóstwo worków z ziarnem, które zajmują cały tył auta. Samochód odjechał ciut dalej, a potem znów się zatrzymał i kierowca zaproponował, że możemy spróbować zmieścić się na tych workach z tyłu. Było trochę gimnastyki, ale w końcu na wpół leżąc jakoś się upchaliśmy. Do Karakołu jechaliśmy tak ok. 40 minut. Było zabawnie, a kolega kierowcy cały czas uświadamiał nas jacy to Kirgizi są gościnni, bo w innych krajach to by nas tak na stopa (mając worki na tyle auta) nie zabrano...

Wyjazd z Majaka (który tak naprawdę nazywa się Issyk-kul)


Akurat się tak złożyło, że auto przejeżdżało koło mikroregionu Voshod (mojego czyli), więc mnie wysadzono koło mojego bloku. Tadeas pojechał do centrum i poszedł do kawiarenki internetowej. Po parunastu minutach dostałam od niego smsa, że Kaczyński zginął w wypadku samolotowym.
Jeszcze tego samego wieczora poszłam do Telekomu na internet dowiedzieć się więcej o tej katastrofie.
Na drugi dzień wszyscy znajomi składali mi kondolencje w związku z wypadkiem w Smoleńsku. Potem jeszcze dużo razy spotykałam różnych Kirgizów, którzy jak się dowiadywali że jestem z Polski, zaraz przypominali sobie o tej katastrofie. Nawet gdy później byłam w Turcji, gdy mówiłam że jestem z Polski, czasami wspominano wypadek samolotu prezydenckiego.

Odnośnie Turcji, to przed wylotem tam miałam mieć prezentację o Polsce a Tadeas o Czechach.
Ehhh, jakie było zainteresowanie naszymi prezentacjami żal wspominać. Babka, którą Janara poinformowała o prezentacjach zapomniała, że mają się ode odbyć, więc potem naprędce zagnano do sali z projektorem grupę studentów, żeby tylko było paru widzów. Oczywiście to był dopiero początek kłopotów. Potem okazało się, że projektor wyświetla tylko 2/3 części slajdu a ucina cały dół. Facet odpowiedzialny za pracę projektora nic chyba nie robi całymi dniami, żeby nawet takiego czegoś nie dopilnować. No ale Tadeas jakoś tam brnął przez prezentację (notabene miał ją po angielsku i gadał też po angielsku, więc większość osób na sali rozumiała tylko pojedyncze słowa). Gdy zbliżał się już do finału (prawdę mówiąc to już się nie mogłam doczekać kiedy skończy i kiedy w końcu ja będę mogła przedstawić Polskę - przynajmniej wszyscy by rozumieli o czym mówię), to nagle stało się to czego się z lekka obawiałam – wyłączyli prąd! Wkurzyłam się trochę, ale umówiliśmy się na jutro na kontynuację...
Co się okazał nazajutrz: grupka studentów-słuchaczy i widzów już czekała, ale... nie było prądu... Po parunastu minutach bezskutecznego oczekiwania na włączenie światła, studentów odesłano z powrotem na zajęcia. Niedługo po tym prąd włączyli. Przygnano kolejną grupkę studentów. Jak się jednak okazało projektor w dalszym ciągu ucinał 1/3 część slajdu, a ponieważ ja męczyłam się nad tą prezentację dobre 5 dni to nie chciałam w takich warunkach prezentować mojej pracy. Tadeas zresztą też nie chciał. Zawołano więc jakiegoś informatyka, który dobre pół godziny próbował nastroić projektor, tak aby pokazywał cały slajd. Nie udało się jednak, więc zniechęceni przełożyliśmy nasze prezentacje na połowę maja (po moim powrocie z Turcji).
Po przyjeździe z Turcji okazało się jednak, że Tadeas już miał swoją prezentację (oczywiście tez nie bez problemów, bo wcześniej zarezerwowana sala na jego wystąpienie okazała się być zajęta, a głupi facet który przyjął jego rezerwację, kłamał potem, że Tadeas nie przychodził do niego i nic nie rezerwował). Mi samej juz przestało zależeć na przedstawieniu swojej prezentacji. Także suma sumarum nikt nie zobaczył mojego z niemałym trudem stworzonego dzieła (oprócz jednej znajomej z TICa i dwóch chłopaków z grupy, z tym że im zdążyłam pokazać tylko połowę).
Pewnie jakbym obiecała każdemu po 15 somów (1 PLN) za obejrzenie mojej prezentacji, to by się zeszło pól miasta, a i projektor by w końcu naprawiono. Ah, Kirgistan...

Z przyczyn technicznych moją prezentację o Polsce obejrzało tylko trzech studentów (w tym dwoje z nich niecałą). Ah, Kirgistan...


Jeszcze w kwietniu (a także w maju) wymyślono, że każdy fakultet Issykulskiego uniwersytetu ma przygotować przedstawienie, które zawierać ma w sobie elementy kultury i historii Kirgistanu, a także wątki rozrywkowe typu tradycyjne kirgiskie i nietradycyjne niekirgiskie piosenki i tańce (cała impreza nosi nazwę Muras). Muszę przyznać, że było bardzo ciekawie – oglądać swoich odnogrupników (kolegów z grupy), a także wykładowców (w tym dziekana) i pracowników fakultetu Prirodopolzowanja i turizma odgrywających różne role z narodowego eposu Manas, przedstawiających wydarzenia z najnowszej historii kraju (rewolucja 2010), tańczących, śpiewających i grających na komuzie (notabene- podobno na komuzie trudniej jest nauczyć się grać niż na gitarze...). Kirgizi chyba mają we krwi talenty aktorskie, bo żeby amatorzy tak świetnie i z przejęciem grali na scenie to naprawdę jeszcze nie widziałam...

Dziekan mojego wydziału (drugi od lewej) podczas występów na Murasie.


Moja wykładowczyni (po lewej) i kolega grający na komuzie.


Koleżanki z grupy (odnogrupnicy) tańczące na Murasie.


Janara podczas występów na Murasie swojego wydziału (Inostrannyje jazyki)

2 komentarze:

  1. Polska Pani dziekan się o Ciebie ostatnio martwiła :) To jej powiem, że wszystko w porzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziekan swego czasu (po rewolucji) napisala mi nawet maila, zebym dala znac co u mnie bo sie martwi :)
    swoja droga promotor tez ostatnio sie o mnie dopytywal bo tez sie martwi heh
    mozesz smialo mowic ze wszystko w porzo- jak na razie ;P

    OdpowiedzUsuń