sobota, 20 lutego 2010

Narty (biegowe)

Stało się. Dostałam pierwszych sensacji żołądkowych w Kirgistanie. Nie wiem po czym, być może po wczorajszej restauracji, być może po mandarynkach. Całe szczęście, że rano i do południa czułam się w miarę OK, nie bolał brzuch i nie miałam nagłej potrzeby korzystania z toalety, dlatego też wyjazd na dzisiejsze narty był udany.

Mieliśmy spotkać się przed budynkiem uniwersytetu o 8.15, ale jak to u Kirgizów bywa każdy mierzy czas po swojemu i suma sumarum większość ludzi przyszła po 8.30. To i tak dobry wynik, bo np. podczas pierwszych dni mojego pobytu tutaj gdy umawiałam się z Janarą na konkretną godzinę, dzwoniła ona z uprzedzeniem, że spóźni się jakieś pół godziny, po czym i tak przychodziła godzinę później.
Wracając do nart, przed 9-tą pojechaliśmy dwiema marszrutkami gdzieś pod miasto, gdzie była duża polana o odpowiednim stopniu nachylenia, żeby się móc wspinać i zjeżdżać. Na początku pokazali nam jak smarować narty specjalnym mazidłem, a potem uczyli różnego rodzaju chodów i podejść pod górę. Jako, że podchodzić pod górę na nartach nie lubię, gdyż jest to męczące, a dodatkowo byłam trochę osłabiona, to wspinając się używałam chodu o nazwie "byle się znaleźć na górze", a z czasem wypięłam narty i podchodzłam w butach (zresztą nie ja sama). Zjazdy byly lepsze bo nie tak męczące, ale narty biegowe, jak sama nazwa wskazuje służą do biegania a nie do zjeżdżania, także bez parokrotnego "złapania śnieżnego zająca" się nie obyło :)

Z cyklu: "Ja i..."
Ja i narty (oraz dziewczyny z grupy)



Wykładowcy


Po jakichś trzech godzinach większość (głównie dziewczyn) miała dość nart, a poza tym ludzie zgłodnieli. Udaliśmy się więc na dół, gdzie zaparkowane były marszrutki. Myślałam, że po prostu pojedziemy do domu i finito. A tu niespodzianka. Obiad był na miejscu, złożony z róznego rodzaju przekąsek (w tym ziemniaki, makarony, jakieś ichniejsze pierożki, cukierki, ciasta, jabłka itp.). Były jeszcze 2 torty z napisami (foto poniżej). Okazuje się, że tutaj kiedy gdzieś wyjeżdżają, każdy coś przygotowuje w domu (albo kupuje) i przywozi ze sobą. Niestety moje problemy żołądkowe sprawiły, że nie byłam w ogóle głodna, tylko chciało mi się pić. Oczywiście gościnni Kirgizi wepchnęli mi jakiegoś pierożka, ale dałam radę tylko go spróbować po czym byłam bliska dostania odruchów wymiotnych (pierożek był ok, tylko widocznie mój żołądek nie tolerował żadnego jedzenia), więc owinęłam pierożek w chusteczkę i schowałam do kieszeni (będzie dla sobaćki).
Zdziwiło mnie, że nikt nie zdejmuje narciarskich butów, ani nie czyści nart, żeby upakować je do auta. Okazało się, że... wracamy na polanę, żeby rozegrać sztafetę. Ehhh, może w innych okolicznościach przyrody bym się ucieszyła, ale wtedy chcialam już jechać do domu... Czułam się w dalszym ciągu dość dobrze, tylko nie miałam już za bardzo siły na nic.

Torty z napisami Kyrgyzstan i logo firmy, która zorganizowała wyjazd


Wyżerka na masce auta


Zabiedzony koń walęsający się po okolicy w towarzystwie drugiego konia


Zanim rozegraliśmy sztafetę, najpierw odbyło sie przekrzykiwanie na temat, co, kto, gdzie, jak..? Kirgizi najczęściej idą na żywioł i planować to oni chyba za bardzo nie lubią, poza tym brak był jednego wyraźnego szefa całej imprezy. No ale w końcy po paru minutach udało się podzielić nas na dwie grupy. Potem członkowie poszczególnych grup porozstawiali się po różnych miejscach okręgu, zostawiając między sobą duże odstępy. Od razu wepchałam się na punkt okręgu, z którego był zjazd, gdyż absolutnie nie chciałam być na odcinkach, gdzie trzeba było się wspinać. W sumie wykonaliśmy trzy kółka, a sztafetę wygrała moja drużyna (urra!)
W drodze powrotnej do miasta, marszrutka trzęsła tak niemiłosiernie (w drodze na polanę nie było zresztą dużo lepiej), że bałam się, iż puszczę tam na tyle pawia. Na szczęście udało się dojechać na miejsce bez przygód. Szybko zawinęłam się do domu, gdzie dostałam bólu brzucha i odwiedziłam kibel z 6 razy pod rząd. Jak to dobrze, że przed przyjazdem tutaj zaszczepiłam się przeciw WZW typu A.

Ach, zapomniałam wspomnieć, że nasze zmagania na nartach biegowych filmowała tutejsza telewizja. Uniwersytet Issykulski obchodzi w tym roku 70-lecie istnienia i z tej okazji chce się pokazać na szklanym ekranie, stąd zaproszenie tv na nasz wyjazd.

Karakolska telewizja filmująca nasz wyjazd na narty


Niby za tydzień mamy jechać na stację narciarską, gdzie w końcu można będzie pojeździć na nartach zjazdowych. Jeśli wycieczka grupowa nie wypali, będę organizować wyjazd na własną rękę.

1 komentarz:

  1. dobrze, że piszesz to tutaj. przynajmniej wiem co u Ciebie słychać ^^

    i 100lat tak w ogóle *:

    szoku.

    ;D

    OdpowiedzUsuń