niedziela, 7 lutego 2010

Warszawa-Stambuł-Biszkek

Lot do Stambułu z Turkish Airlines obył się bez większych problemów. Tak jak przypuszczałam na lotnisku w Warszawie nie zważyli mojego bagażu podręcznego, w który upakowałam 4 i pół kilo rzeczy ponad dopuszczalną normę (8 kg). Za to w podpokładowym miałam tylko 17 kg (można było upakować do 20), ale więcej kilo ani mój plecak by nie pomieścił, ani ja bym nie udźwignęła (i tak już te 17 kg sprawiały problemy). Na pokładzie dali standardowe jedzenie samolotowe (jakieś kurczaki z ryżem o średniowyraźnym smaku), ale ponieważ byłam przeogromnie głodna zjadłam wszystko bez mrugnięcia okiem (tzn. prawie wszystko bo zawsze znajdzie się coś niejadalnego, ale najlepsze i tak są desery - one zawsze mi smakują :). Aha, przypomnialo mi sie coś: w samolocie siedziałam obok Turka (wyglądał z lekka gburowato) i ponieważ ani z rysuneczkow, ani tym bardziej z tureckich napisów nie wynikało co dwa małe pudełeczka, które były w zestawie lunchowym zawierają, spytałam sie Turka in english. A on mi na to (bynajmniej nie in english):
- to je syr
- a to? (pokazałam mu drugie pudełeczko)
- to je... yy.. też kak syr. to je dobrze.
otowrzyłam te niby dwa "syry" i jeden faktycznie był czyms w podobie serka śmietankowego (typu almette), a drugi "syr" okjazał się być... masłem :)

Flaga Kirgistanu


Przy lądowaniu w Stambule (Polacy klaszczą nie tylko w tanich liniach) ludzie zaczęli aplauze od razu kiedy tylko samolot ledwo dotknął ziemi i odbił się, aby znowu dotknąć ziemi - jak to bywa przy kiepskich lądowaniach - kiedy prędkość była nadal zawrotna i samolot mógł jeszcze ze 3 razy wypaść z pasa i 4 razy w coś uderzyć. Widać ludzie jak tylko nie są już na niebie czują sie znacznie lepiej i bezpieczniej.
Gdyby... (teraz zacznie sie gdybanie) samolot linii tureckich odleciał z Warszawy o czasie, a samolot do Biszkeku wyleciał o godzinie planowej, to mieli byśmy z Michałem godzinę na przesiadkę. Ale ponieważ samolot linii tureckich do Stambułu przyleciał 25 minut później niż było w planie i wprowadzono nas w błąd podając na pokładzie samolotu inny numer bramki odlotu do Biszkeku niż to bylo w rzeczywistoci, to trochę się zeszło zanim do bramki dobiegliśmy. Tak, tak - dobiegliśmy, bo prawie się na samolot spóźniliśy. A pewnie na pewno byśmy się spóśźnili, gdyby nie to że samolot do Biszkeku odleciał z równie dużym opóźnieniem, jak ten do Turcji.
Oczywiście samolot do Kirgistanu był dużo starszy niz ten do Stambułu (który notabene tez nie był pierwszej świezości). Na pokładzie znowu dużo jedzenia (turkish airlines dobrzę karmia pasażerów), ale ponieważ niecałą godzinę temu podczas lotu do Stambułu się napchałam, to teraz zjadłam ledwo co z tego łososia, którego podali no i nie omieszkałam wsunąć deserku.
Siedziałam obok Tadżyka i Kirgiza, z którymi gadałam większą część lotu (cały lot trwał z kolei ponad 5 godzin). Dowiedziałam się m.in. że kirgiski, turecki, turkmeński, kazachski i uzbecki należą do jednej grupy językowej i brzmią podobnie (na marginesie: kirgiski oprócz używania cyrylicy nie ma nic wspólnego z rosyjskim), a z kolei tadżycki jest w jednej grupie językowej z afgańskim i irańskim.
Lądowanie w Biszkeku było lepsze niz w Stambule. Lotnisko zaiste malutkie, a budynek nowy, co widać zwłaszcza w środku. Najpierw czekała nas kolejka po wizę (70 dolarów i dają tylko na miesiąc! a przede mną jeszcze 5 kolejnych, czyli przemnóżmy: 5 razy 70 dolarów... może wezmą mniej. przekonam się wkrótce, kiedy pojadę przedłużać wizę do Biszkeu), a potem kontrola paszportowa i odbiór bagażu.
Dziewczyna z Issykulskiego uniwersytetu, z którą mejlowalam przed przyjazdem, od dawna czekała na lotnisku (opóźnienie samolotu pół godziny, potem kolejka po wizę - kolejne pół godziny...). Takze jakoś ok 4:30 rano w końcu mogliśmy ruszyć z lotniska w kierunku miasta. Janara (czyt. Dźanara) zaproponowała, żeby zatrzymać się na noc w Biszkeku, bo do Karakołu 6 godzin marszrutką... Pojechaliśmy do jej cioci, która mieszka na obrzeżach stolicy i tam przenocowałyśmy...

Na foto Janara

1 komentarz: