sobota, 27 lutego 2010

Narty (zjazdowe)

Mam już nowiuśki telefon. W sumie nawet dobrze się stało, że zgubiłam stary, w przeciwnym razie pewnie jeszcze długo nie zmieniłabym komórki, która ciągle się „zawieszała”, a bateria wytrzymywała najwyżej 2 dni (jeśli telefon nie był intensywnie eksploatowany, w innym przypadku najwyżej dzień!)… Do komórki zakupiłam od razu pokrowiec z baraniego futra - ręczna robota kirgiskich kobiet. Takie pamiątki kosztują od 100 do 150 somów.

Ręcznie wykonany pokrowiec z sierści barana



Dzisiaj skończyłam 24 lata. Dziewczyny z grupy chciały wyjść gdzieś żeby uczcić moje urodziny zwłaszcza, że powiedziano mi, że tutaj liczba 24 (i 12) ma jakieś pozytywne, magiczne znaczenie (nie wyjaśniono mi niestety dlaczego). Tak się jednak złożyło, że w przeddzień urodzin spotkałam przypadkiem na ulicy dziewczynę z grupy (którą pamiętałam z widzenia tylko podczas pierwszego dnia pobytu na uniwerku, gdyż rzadko pojawia się ona na zajęciach, a i ja też przychodzę tylko na 4 przedmioty). Okazało się, że Wika pracuje w restauracji znajdującej się na stacji narciarskiej (parę kilometrów na południowy-wschód od Karakołu). Zaproponowała żebym nazajutrz (tj. dzisiaj) pojechała razem z nią na gornołyżkę (stację). To było jakieś zrządzenie losu, że spotkałam Wikę na ulicy, gdyż dużo już słyszałam o gornołyżce i bardzo chciałam tam pojechać. Niestety nie miałam za bardzo z kim (jak wcześniej pisałam nikt z grupy nie jeździ na nartach), ani nie wiedziałam jak tam dojechać czym innym niż drogą taksówką. Z Wiką spotkałyśmy się o 7 rano przy jednym z wielu nieformalnych przystanków pracowniczego (i dlatego bezpłatnego) autobusu wożącego mieszkańców Karakołu do pracy na gornołyżce przy wyciągach narciarskich, w wypożyczalni sprzętu, hotelu, restauracji… Po drodze Wika opowiadała mi sporo o sobie i o swoim życiu. Urodziła się w Kraju Primorskim w Rosji, a potem przeprowadziła się z matką do Kirgistanu. Na zajęcia chodzi rzadko, bo musi pracować, a godziny pracy kolidują z godzinami wykładów i ćwiczeń. Wika mieszka sama, a za wynajem mieszkania płaci 2 tys. somów (kiedy się dowiedziała, że ja płacę 5 tys. „zrobiła wielkie oczy”). Zwiedziła już praktycznie cały Kirgistan i bardzo chciałaby podróżować po świecie, ale nie ma na to pieniędzy.
Swoją drogą istnieje na świecie jawna niesprawiedliwość także i w kwestii możliwości poznawania świata przez studentów z różnych krajów. O ile Amerykanie, studenci z Europy Zachodniej, Australijczycy czy Kanadyjczycy podróżują dużo, o tyle dla młodych ludzi z krajów typu Kirgistan (nie wspominając o niektórych państwach afrykańskich czy np. Azji Płd-Wsch.) czasami dużym problemem finansowym są wyjazdy w inny zakątek nawet własnego kraju.
Wika lubi pomagać innym ludziom, jak to mówi – czasami człowiek jest na takim dnie, że sam nie jest sobie w stanie pomóc. Wtedy trzeba pomóc mu zrobić ten pierwszy, najtrudniejszy krok. Potem da już sobie radę sam.
Jedną z koleżanek Wiki jest Rachat, z którą razem chodziła do szkoły średniej. Obydwie chciały iść na studia, lecz pewnego dnia Rachat została porwana przez jakiegoś kirgiskiego chłopaka. W Kirgistanie istnieje tradycja porywania dziewczyn przez chłopaków. „Ukradziona” dziewczyna zostaje żoną porywacza czy tego chce, czy nie. Najczęściej porwanie odbywa się za obopólną zgodą przyszłej pary małżonków, którzy znają się wcześniej. Jednakże czasem (jak w przypadku Rachat) porwanie następuje bez wcześniejszej zgody ze strony dziewczyny, która nie zna swego porywacza, a tym samym przyszłego męża. Trochę mnie to zszokowało, więc spytałam czemu dziewczyny godzą się na taki przebieg wydarzeń i grzecznie siedzą w domu, kiedy zostały porwane wbrew swojej woli.
Wika wyjaśniła, że panują tu swego rodzaju zabobony i np. babka czy matka mogą rzucić zły urok na dziewczynę, jeśli jest ona przeciwna całej kwestii porwania. Dziewczyny boją się konsekwencji złych babuszkowych mocy i nie protestując siedzą cicho w domu.
Rachat była w swym małżeństwie bardzo nieszczęśliwa. Zadzwoniła kiedyś do Wiki i rozpłakała się jej w słuchawkę. Wika postanowiła zorganizować „odbicie” koleżanki. Pojechała z kolegami autem pod dom Rachat, wyciągnęła ją z domu („w klapkach”) i wsadziła do samochodu.
Rachat jakiś czas mieszkała u Wiki, a teraz uczy się i pracuje w Biszkeku…


Wyciągi na stacji narciarskiej „Karakoł”






Wracając do stacji narciarskiej… Na miejscu byliśmy po ósmej (autobus musiał przejechać całe miasto i po drodze zebrać grupki pracowników). Od razu udałyśmy się do pokoju Wiki (na terenie gornołyżki jest mały budynek, w którym czasami nocują pracownicy hotelu i restauracji oraz ochrona), gdzie zostawiłam swój plecak i aparat. Wika dała mi klucz po pokoju, także po 12-tej mogłam swobodnie przyjść tutaj w celu skonsumowania zawartości plecaka i zabrania aparatu, aby tym razem zrobić parę zdjęć na stokach.
Stacja znajduje się na wysokości 2300 m n.p.m., a najwyżej na jednym z czterech wyciągów można wjechać na nieco ponad 3 tys. metrów. Stamtąd rozciąga się piękny widok na cztero- i pięciotysięczniki potężnego łańcuchu górskiego Tien szan (m.in. Pik Przewalskiego 4273m n.p.m., Pik Karakoł 5216 m n.p.m.). Z kolei patrząc na północ widać położony w dolinie Karakoł oraz rozciągający się na zachód od niego olbrzymi Issyk-kul. Z tego miejsca (tzw. Panorama) jazda na nartach czy snowboardzie nie jest zalecana amatorom, gdyż jest to fragment o dużym kącie nachylenia stoku. Oczywiście ja nie należę do profesjonalistów i wjechałam na Panoramę głównie kierowana ciekawością widoku z tego miejsca. Ale ponieważ zjazd z Panoramy możliwy jest dwoma różnymi trasami i postanowiłam sobie, że przejadę się choć raz wszystkimi trasami, wjechałam tam jeszcze raz. Muszę przyznać, że trzeci raz już bym nie zjechała stamtąd nawet za pieniądze. Patrząc na niektórych narciarzy pędzących w dół z Panoramy z zawrotną szybkością i skaczących na muldach parę metrów w przód, aż mi ciarki na plecach przechodziły.


Widoki z Panoramy







Snowboardzisci na Panoramie


W dolinie Karakol i Issyk-kul na zachód od niego


Do domu miałam wrócić tym że autobusem, którym przyjechałam na stację. Jednakże Wice coś się pomieszało w kwestii godziny odjazdu autobusu i takim sposobem odjechał beze mnie. Pozostało zamówić z miasta taksówkę (co by mnie w dobrym wypadku kosztowało 500 somów) lub czekać na jakiś samochód, który wraca do Karakołu i zechce mnie ze sobą zabrać. Spojrzałam na duży elektroniczny termometr, który pokazywał +4’C, co było dość zaskakujące zważywszy na fakt, że jest luty a baza leży na dwóch tysiącach metrów n.p.m. Dobrze, że było tak ciepło, bo na następny autobusik zjeżdżający do Karakołu czekałam ponad godzinę…

Najlepszy narciarz w Kirgistanie :D



Mała Kirgizka na kirgiskiej imprezie na stoku



Na marginesie, w restauracji na gornołyżce po raz pierwszy od przyjazdu do Kirgistanu udało mi się zjeść smaczne danie! Zamówiony pstrag był świeży i dobrze przyrządzony. Ceny – co zrozumiałe- dość wysokie, ale za dobre jedzenie, zwłaszcza tam gdzie jego deficyt, warto płacić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz